Historia

WYŚLIJ ARCHIWALNE ZDJĘCIE
  • 30 stycznia 2022
  • 2 lutego 2022
  • wyświetleń: 6453

Wspomnienia uczestnika Marszu Śmierci - Tadeusza Rydzewskiego

Pan Tadeusz Rydzewski, więzień obozu koncentracyjnego i uczestnik Marszu Śmierci od wielu lat mieszka w Pszczynie. Spotkał się w minionym tygodniu ze starostą Barbarą Bandołą, by opowiedzieć swoją swoją bolesną historię, związaną z przeżyciami z okresu wojny. Urodził się 8 marca 1925 roku w Łomży i jak mówi, sam jest historią, dlatego dzieli się osobistymi przeżyciami z okresu wojennego. Wszystkie wspomnienia spisał. Miał trzech braci i trzy siostry. Przed wojną dom rodzinny Państwa Rydzewskich pełen był młodości, radości i nauki. Wojna wszystko zmieniła...

Starosta Barbara Bandoła podczas spotkania z Tadeuszem Rydzewskim, Tadeusz Rydzewski
Starosta Barbara Bandoła podczas spotkania z Tadeuszem Rydzewskim, uczestnikiem Marszu Śmierci w swoim gabinecie - 01.2022 · fot. powiat


Śmierć braci i aresztowanie



Hitlerowcy przyszli po nich 24 sierpnia 1943 roku. Podczas nocnego najazdu na wieś Jeziorko zginął od niemieckich kul oficer AK, porucznik Józef Rydzewski (ps. "Bor), a trzej pozostali bracia Rydzewscy - Stanisław (żołnierz AK, ps. "Karpa"), Antoni (tajna szkoła podchorążych AK, ps. "Boruta") i Tadeusz (żołnierz AK ps. "Czupurny"), siostra Maria oraz ich matka (aktywne w AK) zostali aresztowani do więzienia w Łomży. Tam na oczach matki i braci zamordowano Stanisława, a pozostałych więźniów poddawano wielokrotnym, dramatycznym przesłuchaniom. 13 grudnia zorganizowano transport dla 70 osób do obozu koncentracyjnego Stutthof k. Gdańska. W bydlęcym wagonie nastąpiło rodzinne spotkanie. - W obozie przywitano nas po hitlerowsku, ale z jednym plusem. Po raz pierwszy od dnia aresztowania umyłem się. Zdjęto mi "hełm" z głowy, jaki narósł od krwi i włosów - to miało swoją wagę. Z mojego wyjazdu z celi więziennej tylko pchły były niepocieszone, bo ich tysiące utraciły żerowisko. Ogolono wszystko. Osobistą koszulę i ubranie wymieniono na obozowe pasiaki. Każdy więzień otrzymał swój numer i od tej chwili był tylko numerem. Mój numer 27164 zapamiętam do końca życia i dalej... - wspomina Tadeusz Rydzewski. Jak mówi, tu już byli nie tylko kaci, ale też ludzie, z którymi można było porozmawiać, co miało ogromną wartość przerastającą ciężką pracę i głodówkę. W miarę zbliżania się frontu rosła nadzieja...

W Marszu Śmierci...



Nagle 24 stycznia 1945 roku ogłoszono decyzję o natychmiastowej ewakuacji obozu Stutthof. Stan liczebny obozu męskiego i żeńskiego wynosił 25 tysięcy osób. - Zima, mróz minus 20 st. C i wielkie, świeże zwały śniegu po pas. Jest 25 stycznia. Bardzo wczesnym rankiem przybiega do mnie brat Antoni żeby pożegnać się, gdyż jego blok nr 5 razem z nr 6 - razem 1000 osób, stanowi pierwszą kolumnę ewakuacyjną. Następne kolumny 1000-osobowe ruszają już po trzech godzinach - wypomina pan Tadeusz.

Jego blok nr 13 ruszył o godz. 13.00. Nie wiedzieli, dokąd maszerują. - Szliśmy przed siebie, tam gdzie nas pędzili, na zachód, przez wertepy, pola, bo wszelkie szosy i szlaki były zajęte przez wojsko. Szliśmy bez wody, a za wodę służył śnieg. Podczas marszu nocowaliśmy gdzie popadnie - w chłopskich zabudowaniach, stodołach i podwórzach. Liczyli nas, nikt nie mógł uciec. Obsada dozorująca była liczna. Składała się z żandarmów i różnej zbieraniny SS. Dochodziło do tego, że więzień przechodził przez swoją wieś i nie był w stanie uciec. Głód był piekielny, chociaż istniała pewna pomoc społeczeństwa Kaszubskiego. Chwała im za to. Rzadko jednak zdarzało się, żeby ktoś załapał się na kromkę chleba, gdyż było nas za dużo. Jeśli ktoś trafił na nocleg do stodoły, to wykruszył sobie ziarno ze snopów żyta. Musiało ono być dobrze przeżute - wspomina Tadeusz Rydzewski.

Kolumna z każdym dniem mocno topniała. Każda osoba, która nie była w stanie nadążyć w marszu, była po strzale w głowę porzucana na pobocze. Na końcu kolumny powstawał wielki tumult, gdyż każdy chciał dotrzymać marszu, ale był już za słaby i pozostawał bez imienia i nazwiska...

- Przechodziliśmy przez most. W pewnym momencie żandarm, młody człowiek chwycił więźnia i przerzucił przez bariery do rzeki, a w trakcie strzelił do niego jak do kaczki. Byłem od tego zdarzenia 10 metrów. On musiał dokonywać każdego dnia jakiejś zbrodni... - wspomina pan Tadeusz.

- I tak dzień za dniem szliśmy coraz bardziej topniejącą grupą. Po 8 dniach doszliśmy do wsi kościelnej Luzino. Zaryglowano nas na noc w kościele. Posterunkowy chodził wokół kościoła, słychać było jego tupanie - dodaje.

Ucieczka



- Trzymałem się z przyjacielem Jerzym Zawistowskim. Przebywaliśmy razem w więzieniu w Łomży i w obozie w Stutthofie, zajmowaliśmy jedno łóżko i przykrywaliśmy się jednym kocem. Postanowiliśmy uciec z tego kościoła przez wysoko posadowione okno. Inni nasłuchiwali kroków żandarma. Na znak, że jest po przeciwnej stronie, wyskoczyliśmy przez okno i szybko pobiegliśmy do pobliskiego lasu. Ryzyko było duże, ale udało się. Dzięki kolegom więźniom... W lesie zamieć śnieżna, chodziliśmy w kółko, traciliśmy orientację, w końcu trafiliśmy do jakiejś stodoły, tam zakopaliśmy się w snopkach słomy. W dłoniach młóciliśmy kłosy i żuliśmy żyto, bo po 8 dniach marszu głód był przeogromny. Wyszliśmy wieczorem. Dom był ubogi, wisiały w nim obrazy świętych, zostaliśmy nakarmieni. Przeżyliśmy. Był luty 1945 roku. Tak tułaliśmy się po stodołach, oborach i stajniach. Po wyzwoleniu, w połowie kwietnia wróciliśmy do domu. Jerzy po drodze spotkał znajomego i dowiedział się, że jego rodzice, żona i córeczka nie żyją, zostali zamordowani przez Niemców. Ja wróciłem do domu, którego nie było. Został zniszczony do fundamentów. Noc spędziłem na barłogu, na własnej ziemi. Wrócił brat Antoni, w sierpniu wróciła mateczka z siostrą Manią. Dowiedzieliśmy się, że siostra Felicja zginęła podczas Powstania Warszawskiego, osieracając 4-miesiączną córeczkę - relacjonuje Tadeusz Rydzewski.

Tadeusz Rydzewski - żołnierz AK ps. "Czupurny", uczeń tajnego gimnazjum w Łomży, więzień Gestapo i OK Stutthof. Uczestnik Marszu Śmierci. Po wojnie zdał maturę i ukończył studia rolnicze na WSGW w Cieszynie u UJ w Krakowie, jest autorem i współautorem 35 odmian rolniczych. Został odznaczony Krzyżem Oświęcimskim, Krzyżem Kawalerskim, Złotym Krzyżem Zasługi oraz Medalem - Zasłużony dla Rolnictwa. Jego brat Antoni po wojnie był wybitnym działaczem społecznym i kombatanckim, stworzył 8 pomników pamięci narodowej.

- Po skończonych studiach wżeniłem się w Pszczynie. Razem z żoną Olgą mieliśmy wspólny zawód, praca twórcza. I z satysfakcja osiągnęliśmy poziom krajowy. Na emeryturze zamieszkaliśmy w pięknej i spokojnej Pszczynie - podkreśla.

- Bardzo dziękuję Panu Tadeuszowi za odwiedziny i podzielenie się swoimi przeżyciami. Trzeba cenić świadków historii - mówi Barbara Bandoła, starosta pszczyńska.

ar / pless.pl

źródło: Powiat Pszczyński

Komentarze

Zgodnie z Rozporządzeniem Ogólnym o Ochronie Danych Osobowych (RODO) na portalu pless.pl zaktualizowana została Polityka Prywatności. Zachęcamy do zapoznania się z dokumentem.